Następca śp. ks. Stanisława Stróżyńskiego miał zupełnie inną osobowość, ale był również kapłanem wielkiego ducha. Syn parafii Wierzbińskiej ks. Eugeniusz Guździoł podczas wprowadzenia ciała Zmarłego Proboszcza do kościoła powiedział, że to co „pozostawił nam ks. Medard Matusz to: franciszkański styl życia, maryjność, prostota i zwyczajność, wytrwałość w chorobie i cierpieniu oraz troska o powołania”. Największą zasługą ks. kanonika Medarda Matusza pozostanie wybudowanie kościoła parafialnego. Był kapłanem cichym i prostym, ale bezsprzecznie wielkim.
X.K.S.
Dom rodzinny
Przyszły proboszcz wierzbiński ksiądz kanonik Medard Matusz urodził się 8 czerwca 1941 roku w miejscowości Biała k. Czarnkowa, w archidiecezji poznańskiej. Tutaj też został ochrzczony w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. Jego rodzicami byli: Klemens Matusz i Stanisława Matusz z domu Grzebyta. Ojciec kapłana był z zawodu rolnikiem, podczas II wojny światowej brał aktywny udział w obronie ojczyzny, uczestnicząc m. in. w kampanii wrześniowej i bitwie nad Bzurą. Matka zajmowała się prowadzeniem domu. 1946 rodzina przeprowadziła się do pobliskiego Roska, gdzie ks. Medard ukończył szkołę podstawową w roku 1954. Następnie uczęszczał do liceum ogólnokształcącego w Krzyżu Wielkopolskim i tam zdał maturę w 1959 roku. Po maturze przez rok pracował w cegielni we Wieleniu nad Notecią.
Seminarium i wojsko
Do seminarium duchownego w Poznaniu wstąpił w 1960 roku. Dwa lata później nastąpił obowiązkowy pobór do wojska, również kandydatów do kapłaństwa. Medard Matusz, wówczas kleryk, został skierowany do jednostki wojskowej w Opolu. Po roku dalej kontynuował studia teologiczne w poznańskim seminarium duchownym. Święcenia kapłańskie otrzymał 19 maja 1966 roku z rąk arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Uroczystą Mszę św. prymicyjną odprawił w parafii pod wezwaniem świętego Stanisława Biskupa w Rosku.
Parafie wikariuszowskie
Pierwszą placówką w której ks. Medard Matusz spełniał posługę kapłańską jako wikariusz była parafia p.w. św. Wojciecha w Jankowie Zaleśnym. Przebywał tam w latach od 1967 do 1971. Kolejne parafie w których ksiądz Medard Matusz pracował jako wikariusz to parafia św. Wawrzyńca w Koźminie, następnie Michała Archanioła w Czempiniu. W Szamotułach pełnił zaś posługę kapelana w Domu Dziecka prowadzonym przez siostry zakonne. Ostatnią parafią w której ks. Medard Matusz pracował jako wikariusz przez trzy lata było Zajączkowo - Nojewo niedaleko Pniew1.
Proboszcz w Wierzbnie
11.02.1984 roku dekretem władz kościelnych ks. Medard Matusz zostaje mianowany proboszczem w parafii Wierzbno, po zmarłym ks. Stanisławie Stróżyńskim. Uroczyste wprowadzenie na urząd proboszcza w parafii Wierzbno odbyło się 14 lutego. Nowy duszpasterz od samego początku okazał się dobrym organizatorem. Z wielkim zaangażowaniem przystąpił do budowy nowego kościoła. Powołał w tym celu Komitet Budowy Kościoła, z którego później utworzona została nowa Rada Parafialna. Przeprowadzał raz w miesiącu spotkania z przedstawicielami Komitetu Budowy Kościoła. W każdej Mszy św. i nabożeństwach polecał Bogu prace budowlane. Dzięki Jego staraniom i ofiarności parafian nowa świątynia powstała w ciągu dwóch lat. Oddana została także do użytku kaplica pogrzebowa. Do ważnych inwestycji należy również położenie nowej kostki chodnikowej wokół kościoła, powiększenie cmentarza, ogrodzenie nowym płotem betonowym placu kościelnego, odnowienie probostwa. Dzięki staraniom ks. Medarda Matusza wnętrze świątyni i teren wokół otrzymały estetyczny wygląd.
Czciciel Maryi
Położył wielkie zasługi w życie duchowe parafian. Zainicjowal w wierzbnie pierwszopiątkową adorację Najświętszego Sakramentu. Przed każdą niedzielną sumą odmawiano różaniec, do czego ks. Matusz przywiązywał szczególną wagę i życzył sobie gorąco, aby w dniu jego śmierci parafianie nie zapomnieli o tej pięknej tradycji.
Żywo interesował się rozwojem społeczności parafialnej, otaczał opieką organizacje i stowarzyszenia religijne, wspierał duchowo. szczególnie Akcję Katolicką, Eucharystyczny Ruch Młodych, ministrantów, Żywy Różaniec, zawsze służąc swą radą i modlitwą.
Ksiądz proboszcz Medard Matusz nade wszystko realizował w swoim życiu to, do czego zachęcał z ambony swoich parafian. Wielokrotnie jako pasterz parafii inicjował akcje na rzecz biednych i potrzebujących. W 1997 roku zorganizował pomoc dla powodzian. Nie był przywiązany do rzeczy materialnych, prowadził skromny, wręcz franciszkański styl życia. W relacjach z ludźmi nie stwarzał dystansu, emanowała z niego zwyczajna dobroć. Powierzono mu również posługę ojca duchownego w dekanacie odolanowskim. Za liczne osiągnięcia w dziedzinie organizacyjnej i sferze duchowej otrzymał tytuł kanonika honorowego kapituły konkatedralnej w Ostrowie Wielkopolskim.
Troszczył się bardzo o powołania kapłańskie. W czasie swojego pasterzowania w pa-
rafii Wierzbińskiej zorganizował prymicje dla trzech księży: Eugeniusza Guździoła, Dominika Wodniczaka i Pawła Guździoła. o najważniejszych wydarzeń kościelnych, jakie miały miejsce w czasie blisko 23. letniej posługi ks. Medarda Matusza w Wierzbnie, oprócz wspomnianej konsekracji, zaliczyć można Nawiedzenie Obrazu św. Józefa Kaliskiego w 1994 roku oraz 50. lecie parafii w roku 1998.
Choroba i śmierć
Ostatnie lata życia Pasterza naznaczone były wielkim cierpieniem. Nie żalił się ani nie narzekał. Pomimo ciężkiej choroby nie ustawał w pracy duszpasterskiej. Chciał służyć nadal Bogu i ludziom. Dwa dni przed śmiercią po raz ostatni odprawił Eucharystię. Do końca też kolędował.
Zmarł w sobotę 20 stycznia ok. godz. 21, w godzinie Apelu Jasnogórskiego. Pogrzeb, któremu przewodniczył biskup kaliski Stanisław Napierała, odbył się 23 stycznia i był dla uczestniczących w nim rzesz wiernych wielką manifestacją religijną, a dla parafian swego rodzaju rekolekcjami. Elżbieta Wodniczak – Maciejewska
Ks. Dominik Wodniczak
W ciele niepozornym jednak duch wielki
Ks. Kanonik Medard Matusz zakończył swoją ziemską pielgrzymkę na probostwie, w sobotę 20 stycznia, w godzinie Apelu Jasnogórskiego, po 65 latach życia i niespełna 40 kapłaństwa. Przez ostatnie 23 lata był proboszczem w parafii pw. NMP Królowej Polski w Wierzbnie, gdzie zbudował kościół.
Do końca prowadził działalność duszpasterską. Nie poddawał się, chociaż od ponad trzech i pół roku choroba osłabiała organizm. Jeszcze w środę odwiedził parafian na kolędzie. W czwartek sprawował po raz ostatni Najświętszą Ofiarę. W piątek złożył wizytę dziekanowi, a potem już zaniemógł.
W niedzielę przed ranną Eucharystią ks. prałat Kazimierz Nadstazik, dziekan dekanatu odolanowskiego, ogłosił smutną wiadomość, wzywając do modlitwy. Przed każdą Mszą św. celebrowaną przez księży wywodzących się z wierzbińskiej parafii odmawiano różaniec. Na znak solidarności w żałobie we wszystkich domach wywieszono flagi kościelne i narodowe, przyozdobione kirem. Wieczorem pochodzący z Wierzbna - ks. Paweł Guździoł i ks. Dominik Wodniczak - poprowadzili specjalne nabożeństwo, w czasie którego rozważano tajemnice różańca w oparciu o teksty Jana Pawła II na temat kapłaństwa. Parafianie licznie wypełnili świątynię.
Uroczyste wprowadzenie ciała zmarłego Pasterza miało miejsce w poniedziałek o godzinie 15.00. Procesja wyruszyła z probostwa do kościoła. Mszy przewodniczył ks. prof. Bogdan Poniży z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, kolega z rocznika święceń ks. Medarda. Homilię wygłosił ks. dziekan Eugeniusz Guździoł ze Swarzędza, pochodzący z parafii Wierzbno. Powołując się na Ewangelię o ośmiu błogosławieństwach kaznodzieja stwierdził, iż „w życiu kapłana jest tak, że uczy on dróg prowadzących do nieba. A najbardziej życie kapłana przemawia, gdy swoim życiem te drogi do nieba wytycza”. Charakterystyczne ścieżki, które pozostawił nam ks. Medard Matusz to: franciszkański styl życia, maryjność, prostota i zwyczajność, wytrwałość w chorobie i cierpieniu oraz troska o powołania.
Po Eucharystii rozpoczęło się czuwanie przy odkrytej trumnie zmarłego Kapłana, które trwało ponad 18 godzin, tj. przez całą noc aż do pogrzebu. Czuwający na modlitwie parafianie dyżurowali według sporządzonego planu, który uwzględniał wszystkie wioski z podziałem na ulice i numery. Przez cały czas modlitwę prowadziły osoby z danej wioski i ulicy. Co godzinę miała miejsce zmiana dyżuru i wtedy spontanicznie wierni podchodzili do trumny, aby ze czcią pożegnać swojego Pasterza. Księża spowiadali przez kilka godzin - zarówno w poniedziałek, jak we wtorek.
Krótko przed główną uroczystością miało miejsce zamknięcie trumny poprzedzone modlitwą wypowiedzianą przez ks. dziekana Kazimierza Nadstazika, któremu asystowali miejscowi kapłani.
Uroczystości żałobne rozpoczęły się we wtorek, 23 stycznia o godz. 11.00. Przewodniczył im ks. bp Stanisław Napierała. Koncelebrowało ok. 70 prezbiterów. Asystowali alumni Wyższego Seminarium Duchownego w Kaliszu. Obecni byli przedstawiciele władz gminnych. Tym razem homilię wygłosił ks. kanonik Edward Majka z Mosiny, kapłan z rocznika święceń ks. Matusza. W homilii kaznodzieja wypunktował te miejsca, przez które Pan Bóg prowadził ks. Medarda oraz nakreślił, w jaki sposób realizowała się w jego życiu wola Boża.
Po święceniach otrzymanych w 1967 r. w kolegiacie szamotulskiej, ks. Matusz pracował ofiarnie w kilku parafiach, by w końcu trafić do Wierzbna w dekanacie odolanowskim i spędzić tam ponad połowę swego kapłańskiego życia. „Potrafił rozdać siebie w czasie, materii i we wszystkim, co tylko miał do dyspozycji”. Owocem takiego oddania stała się wybudowana przez niego świątynia w Wierzbnie oraz wierna służba kapłańska, którą pełnił do ostatnich dni we wspólnocie parafialnej, pomimo ciężkiej choroby i cierpienia. - W dzisiejszych czasach - apelował ks. Majka - kiedy tyle złego ludzie mówią, często fałszywie, o Kościele, o kapłanach, niech ten wzór będzie dla nas trwałym wzorem i zaczynem nowych powołań kapłańskich.
W uroczystościach pogrzebowych wierni wzięli liczny udział. Zgromadziła się rodzina. Przybyły delegacje z parafii, w których pracował ks. Medard, orkiestra oraz chór z Gorzyc Wielkich, który często występował w Wierzbnie. Na cmentarzu tuż przed złożeniem trumny, zmarłego Kapłana żegnali przedstawiciele dzieci, ministrantów, młodzieży, rodzin, rady parafialnej i grup duszpasterskich oraz szkół.
Słowo pożegnania wygłosił wreszcie ks. bp Stanisław Napierała. - Ks. Medard - postać dla oka niepozorna. Skromny, cichy, a teraz pod koniec zniszczony chorobą, stał się taką jakby kruszyną. W ciele niepozornym jednak duch wielki - mówił. Główny Celebrans zwrócił się także do parafian z Wierzbna: „Budowaliście Kościół - ten murowany, piękny i ten żywy Kościół, w którym są ludzie zjednoczeni z Chrystusem Panem i zjednoczeni między sobą (...) Niech będzie Bóg uwielbiony. Niech będzie uwielbiony w życiu, w pracy, w posłudze zmarłego naszego Pasterza. Niech będzie uwielbiony w tych dziełach, które razem wznosiliście i które są.” Na koniec Ordynariusz podziękował kapłanom, rodzinie Zmarłego, organizatorom pogrzebu i tak licznie zgromadzonym jego uczestnikom. Szczególne słowa wdzięczności skierował do pani Marii Brych, posługującej na probostwie oraz państwa Emilii i Romana Wewiórów, którzy opiekowali się Księdzem Kanonikiem w czasie jego choroby. W imieniu dekanatu przemówił również ks. dziek. Kazimierz Nadstazik.
Źródło: Opiekun 4(229)07 25.02 – 07.03.2007
Pożegnanie
Jest to książka niezwykła. Powstała z potrzeby serca. Została wydana (także własnym sumptem) przez kapłanów wywodzących się z parafii w Wierzbnie: ks. Eugeniusza Guździoła, ks. Pawła Guździoła i ks. Dominika Wodniczaka. Jak sami piszą we wstępie jest ona „podziękowaniem księdzu kanonikowi Medardowi Matuszowi za posługę w Wierzbińskiej parafii i opiekę" nad nimi. Oprócz chęci udokumentowania pożegnania swojego Proboszcza, Autorom chodziło także o to, aby został „ślad" dla potomnych o wspaniałym człowieku i wielkim kapłanie jakim był ks. kan. Medard Matusz.
Książka powstała parę miesięcy po pogrzebie ks. kanonika Medarda Matusza, proboszcza w Wierzbnie (dekanat odolanowski) w latach 1984 - 2007. Składa się z czterech rozdziałów. Pierwszy zawiera życiorys Księdza Kanonika napisany przez Elżbietę Wodniczak - Maciejewską, następne dwa to homilie wygłoszone przez ks. Eugeniusza Guździoła w przeddzień pogrzebu oraz ks. Edwarda Majkę, kolegę kursowego Zmarłego, w czasie uroczystości pogrzebowych. Książeczkę zamyka pożegnanie wygłoszone przez księdza biskupa Stanisława Napierałę na cmentarzu.
Książka jest rodzajem świadectwa o Kapłanie oraz opisem pięknego kapłaństwa(… )Zgodnie z wolą Księży inicjatorów wydania książki, jeden egzemplarz za darmo otrzymała każda rodzina w parafii.
Krystian Szenowski
Źródło: Opiekun 23(248)07 18. XI – 01.XII.2007
Homilia księdza dziekana Eugeniusza Guździoła, proboszcza w Swarzędzu wygłoszona w kościele wierzbińskim w przeddzień pogrzebu księdza kanonika Medarda Matusza 22.01.2007 roku.
Czcigodny Księże Profesorze, Księże Dziekanie, bracia w kapłaństwie, droga rodzino, drodzy parafianie i wszyscy goście! Parafia poci wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski (wszystkie wioski: Nabyszyce z Kurochem, Tarchały Małe, Wierzbno) żegna swego długoletniego proboszcza. Żegna z żalem, ale i z ufnością, powierzając go miłosiernemu Bogu.
Ksiądz proboszcz Medard Matusz urodził się 8 czerwca 1941 roku w Białej, w parafii Rosko koło Czarnkowa nad Notecią. Jego rodzice Klemens i Stanisława mieli dwóch synów: Medarda i obecnego wśród nas Janusza.
Ksiądz proboszcz ukończył szkołę podstawową w Rosku. Do szkoły średniej dojeżdżał aż do Krzyża. By tam dojechać wstawał o czwartej rano, a wracał zazwyczaj około dziewiętnastej. Przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium duchownym w Poznaniu. To przygotowanie zostało przerwane dwuletnią służbą wojskową w Tarnowskich Górach.
Święcenia kapłańskie przyjął 17 maja 1967 roku z rąk ks. arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Razem z nim my, parafianie, koledzy z tego samego rocznika, w tym roku przeżywalibyśmy 40-lecie kapłaństwa.
Wikariaty to: Janków Zaleśny, Koźmin, Czempiń, a potem urząd kapelana w Domu Dziecka w Szamotułach. Pierwsze probostwo w Nojewie w parafii pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli w dekanacie pniewskim. Od lutego 1984 roku, po śmierci ks. proboszcza Stanisława Stróżyńskiego został proboszczem w naszej parafii, u boku Królowej Polski.
Dzisiaj w Ewangelii, w Słowie Bożym, jest mowa o błogosławieństwach. Jezus w Kazaniu na Górze wypowiedział osiem ścieżek, które mają nas doprowadzić do nieba. Mówi: „Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni, którzy się smucą, błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca, ci, którzy wprowadzają pokój, ci, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości” (por. Mt 5,3-10). Te drogi wymienione przez Jezusa mają doprowadzić nas do nieba i dać jakby już tutaj przedsmak nieba. To szczęście, które tam w pełni osiągniemy, a tu już w jakimś wymiarze.
Myślę, że bez wyjątku w każdym z nas jest pragnienie nieba. Może najtrafniej wyraził to poeta, pan Czesław Miłosz w wierszu zatytułowanym „Niebo". Pisał tak: „Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałem być w niebie, żytem tutaj wiedząc, że jestem tu tylko tymczasem, że kiedyś będzie mi dane wrócić do mojej niebiańskiej ojczyzny”.
W życiu kapłana jest tak, że uczy on dróg prowadzących do nieba, a najbardziej życie kapłana przemawia, gdy sam swoim życiem te drogi do nieba wytycza. Można by zadać pytanie: jakie drogi wytyczył nam tutaj w Wierzbnie, podczas 23-letniej posługi ks. proboszcz Medard Matusz? Jego drogi do nieba stawały się przez przykład i naszymi drogami. To najpierw budowniczy kościoła. Gdy po pogrzebie ks. proboszcza Stróżyńskiego, parafianie spotkali się z ks. biskupem Etterem, otoczyli go i prosili, żeby przysłał kapłana, z którym zbudują kościół. I tak się stało.
Popatrzmy na daty. Ksiądz proboszcz Medard Matusz przybył w 1984 na początku roku. Wejście do tego nowego kościoła było już gotowe we wrześniu 1987, a 17 sierpnia 1991 roku ks. arcybiskup Jerzy Stroba, ordynariusz poznański, konsekrował tę świątynię. To wielkie dzieło proboszcza i parafian, parafian i proboszcza.
Inną dróżką, którą wytycza było jego nie przywiązanie do pieniędzy. Nieraz przy zamawianiu intencji, mówił: „Nie, proszę pani, to jest za dużo!". Franciszkański styl życia. Myślę, że dlatego, kiedy przyszła na niego choroba, parafianie widząc to, wspierali go, bo wiedzieli, że potrzebuje pieniędzy na leczenie. Docenili, zauważyli jego oddanie.
Dalej kolejną drogą księdza proboszcza, którą nam pokazał, to jego ukochanie Matki Bożej. Zatroskany i przejmujący się kółkami różańcowymi; inspirujący, by poszczególne róże odmawiały różaniec przed Mszą świętą w niedzielę. Od początku, w soboty wprowadził nabożeństwo i nowennę do Matki Bożej Częstochowskiej i procesje do groty, gdzie odbywała się modlitwa. Pewnie nie jest przypadkiem, że odszedł do Pana w sobotę około godziny 21, w czasie Apelu Jasnogórskiego.
Kolejną drogą, którą nam przedstawił, to prostota i zwyczajność. Może cechy tej drogi niech wypowie autor natchniony z Psalmu 131 „Panie, moje serce nie jest wyniosłe i oczy moje nie patrzą z góry, nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły”. Pewnie wielu z nas mogłoby o tej zwyczajnej dobroci przytoczyć kilka zdarzeń.
I ostatnia droga to śmierć i cierpienie. Od ponad trzech lat walczył z chorobą. Różne pobyty w szpitalu. Nie poddawał się. Do końca był na posterunku. Jeszcze w ostatnią środę był na kolędzie. W czwartek rano ostatnia odprawiona Msza święta. W piątek jeszcze jechał samochodem, by u ks. dziekana, zamówić węgiel, w Nabyszycach odwiedził bliskich. Przed śmiercią, około godz. 21 mówił o modlitwie różańcowej. A odchodząc rozłożył ręce, jak Jezus na krzyżu.
Bogu niech będą dzięki za dobrych parafian i Panią Marię na probostwie, którzy będąc bliżej z księdzem proboszczem, tak wiele mu pomogli, zwłaszcza w tym czasie ostatnim, w czasie cierpienia.
Inne cechy księdza Medarda: nie wyjeżdżał na urlop, na wakacje - tylko na pielgrzymki. Bardzo lubił jeździć do Częstochowy, niekiedy samochodem, niekiedy pociągiem, innym razem autobusem, tam czasami nocował. Był taki moment w chorobie, że miał być w szpitalu, a on pojechał do Częstochowy w odwrotnym kierunku. I poprawiło się. Za jego czasów odprawiono w świątyni trzy prymicyjne Msze święte: moją, ks. Dominika Wodniczaka i ks. Pawła Guździoła. Przez, wiele lat ksiądz proboszcz był ojcem duchownym dekanatu odolanowskiego. Ksiądz biskup ordynariusz Stanisław Napierała nadal mu tytuł kanonika.
Panie Boże, dziękujemy ci za księdza proboszcza Medarda Matusza, za jego życie, za jego kapłaństwo, za jego proboszczowanie wśród nas. Boże, obdarz go niebem, a nam wszystkim pozwól kroczyć wytyczonymi przez niego ścieżkami.
z: Ksiądz Kanonik Medard Matusz 8VI 1941 – 20 I 2007. Proboszcz w Wierzbnie. Pożegnanie, Wierzbno 2007, s. 19 - 30
Homilia księdza kanonika Edwarda Majki, proboszcza w Mosinie, wygłoszona w czasie uroczystości pogrzebowej księdza kanonika Medarda Matusza 23 stycznia 2007 roku
Ekscelencjo – Księże Biskupie, droga Rodzino, Rodzino Parafialna, Duchowni według stopni i wszyscy, którzy przybyliście tu, kierowani sercem, uczuciem, miłością, życzliwością. Witam Was wszystkich, którzy przybyliście na tę żałobną uroczystość, aby powiedzieć swoje ostatnie modlitewne zdanie wobec trumny i przy ołtarzu, przy którym żegnamy śp. ks. Medarda Matusza.
Nie jest łatwo powiedzieć kazanie, nawet na pożegnanie kapłana, zwłaszcza dziś, w czasach, kiedy z każdego czasopisma i z każdej szpalty najróżniejszych poważnych i mniej poważnych pism i z ekranu telewizji płynie tyle złych słów. Dlatego dzisiaj myślę, że stojąc nad trumną tego szlachetnego człowieka możemy przeżyć lekcję, która oczyści często wątpiące umysły albo zbrudzoną wyobraźnię wielu ludzi. Stajemy nad trumną człowieka szlachetnego, który jak czytał przed chwilą współbrat, nigdy nie żył dla siebie i nigdy też nie umierał dla siebie, ale żył dla Pana i żył dla tych, których przez 64 lata Pan Bóg stawiał na jego młodzieńczej, seminaryjnej i kapłańskiej drodze, aż do ostatniej chwili życia.
Kuria Kaliska przesłała na mój adres życiorys, który Wy, miejscowi, dokładnie znacie, bo na pewno nie jeden raz dzielił się swoimi uwagami, przeżyciami. Ale jest także wielu takich, którzy tylko okazjonalnie albo przelotnie spotkali się ze śp. ks. Medardem i dlatego też dla porządku chcę w tym kazaniu wypunktować te miejsca, przez które Pan Bóg go prowadził i zaznaczyć, jak przez jego posługę, przez jego słowo i przez jego działanie, wola Boża okazywała się na ziemi archidiecezji poznańskiej i diecezji kaliskiej.
W swej Opatrzności Pan Bóg powołał go do ziemskiego życia w pięknej ziemi czarnkowskiej, w miejscu, które sam Ojciec święty tuż przed swoją podróżą do Rzymu w 1978 roku, zaliczył do piękniejszych miejsc, które mogłyby być na naszej polskiej ziemi przedstawione. To Biała k. Roska, która charakteryzuje się pięknym krajobrazem i cudownym klimatem. Tam 8 czerwca 1941 roku przyszedł na świat. Rodzice w tamtym czasie trudnym, bolesnym, naznaczonym cierpieniem, przeżyli tu jeszcze cztery lata, a potem jego życie związane było na stałe z parafią Rosko.
Tenże młodzieniec, mimo powojennej biedy i wielkich kłopotów gospodarczych, pokonywał wszystkie stopnie trudności z myślą właśnie o tym, aby zdobyć maturę i swoje życie poświęcić Panu Bogu. Pokonywał przez cztery lata odległość między Roskiem a Krzyżem Wielkopolskim. Tam zakończy! swoją edukację z dobrze zdaną maturą, a później w 1960 roku zapukał do bram Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. I wydawałoby się, że jego życie będzie już pełne pokoju i ładu, bo przecież cóż łatwiejszego, jak w murach seminarium, pod okiem przełożonych, z zapewnionym bytem materialnym, studiować i ukończyć seminarium.
Wielu z Was, kapłanów, może niewielu świeckich, rejestruje ten czas, kiedy na seminarium spadła nagle wiadomość, że w ramach restrykcji za postawę episkopatu, za postawę Kościoła i duchowieństwa w czasach prześladowania komunistycznego, władze komunistyczne postanowiły wiele seminariów w Polsce, wśród nich także i poznańskie, dotknąć poborem wojskowym. Wtedy to doborowi kandydaci szli do wojska, do jednostek specjalnych, do Brzegu, do Szczecina. Szli po kolei, tak jak ich alfabetycznie wywoływano: Ptaszyński, Sieczka, Matusz i wielu, wielu innych. Trzeba było zostawić dogodne i życzliwe grono kolegów, serdecznych przełożonych, i poddać się drylowi intelektualnemu, a niekiedy aż do resztek sil fizycznych także drylowi wojskowemu. Nie powiem, że pod okiem kapo, bo źle by się to kojarzyło, ale pod okiem kaprali, którzy byli często przygotowywani na to, aby „wyprać mózg” jednemu i drugiemu młodemu człowiekowi i zmarnować go na tyle, aby nie wrócił już więcej do seminarium. Mówię kochani, podkreślam to, bo to ten epizod z jego życia wojskowego rzutuje na późniejszą jego pełną ofiary, zaparcia i twardości postawę życia.
W czasie służby wojskowej, gdy mu się udawało raz, drugi, trzeci wracać na przepustkę, zawsze wpadał do seminarium. Zawsze dzielił się tymi przeżyciami, zapadły głęboko w jego duszy, w jego psychice. Te wojskowe miesiące dla niego były tym, czym dla żelaza jest ogień i woda. Zahartowany potrafił stawić czoła wielu przeciwnościom. Ukończył seminarium nadrabiając jeden rok i dlatego też nasz kolega, Medard Matusz jest księdzem dwóch roczników seminaryjnych i tak się złożyło - także dwóch diecezji - poznańskiej i kaliskiej! I w obydwu rocznikach i w obydwu diecezjach ma wielu przyjaciół, oddanych ludzi związanych z nim sercem i oceniających go w najwyższym stopniu, tak jak to był łaskaw podkreślić biskup kaliski na początku Mszy świętej.
W 1967 roku ks. arcybiskup Baraniak postanowił przybliżyć idee powołań ludziom żyjącym z dala od Poznania. Postanowił, że rocznik 24 kandydatów diakonów będzie podzielony – jedni będą mieli święcenia w katedrze, tak jak to było w zwyczaju, a grupie trzech z tegoż rocznika zaproponowano, aby przyjęli święcenia w kolegiacie szamotulskiej pod okiem cudownie działającej tam i promieniującej w cuda Matki Bożej Szamotulskiej Pani. Ksiądz Hancyk, ks. Żółć i ks. Matusz stanęli wówczas na wysokim podium w kolegiacie, aby przyjąć kapłańskie święcenia. I stąd jeszcze wynika trzecia cecha jego życiorysu: mimo, że jest kapłanem dwóch diecezji i dwóch roczników, to jeszcze w sposób specjalny, elitarny, został wyróżniony, przyjmując święcenia o cały dzień wcześniej. Żartowaliśmy sobie wtedy, mówiąc już do niego przez te parę godzin wcześniej: „No, proszę księdza".
Wyświęcony na kapłana prawie zaraz rozpoczął pracę, bo czekał na niego proboszcz rodzinnego Roska. Prosił, ażeby seminarium i arcybiskup pozwolili mu rozpocząć od zaraz, pracę w rodzinnej parafii, bo taka była wówczas duszpasterska potrzeba. Spisał się jako neoprezbiter bardzo dobrze i na drugi miesiąc więzień z. obozów koncentracyjnych, proboszcz z Ruchocic, poprosił go, by i jego zastąpił - udzielał sakramentów i sprawował posługę duszpasterską. Władza duchowna później przeznaczyła go do posługi bardzo blisko Was.
Może starsi jeszcze pamiętają młodego, rzutkiego, sprawnego Medarda Matusza, jeżdżącego na eshaelce po tym terenie, kiedy w Jankowie Zaleśnym, niedaleko stąd, od września 1967 roku rozpoczął regularną pracę. Ciągnęło go widocznie w ramach tych przeczuć, które pewno najlepiej rozpoznał siedzący tu ordynariusz, kiedy w swoim czasie przydzielił go na ten teren, na którym później został ordynariuszem. Otóż ta praca w Jankowie Zaleśnym, mimo że upłynęło już 40 lat, jest wciąż wspominana w tamtej parafii.
Pochodzący z. Jankowa, bardzo pobożny kapłan, ks. Bolesław Kryś, niejednokrotnie wspominał, jak w jego rodzinnej parafii działał ks. Matusz. I jego rodzina, z. którą wielokrotnie się spotykał, także wspomina te dobre czasy, gdzie ten młody i ofiarny kapłan potrafił już wtedy rozdać siebie w czasie, materii i we wszystkim, co tylko miał do dyspozycji. To jest jeden z. rysów tego naszego, żegnanego dziś kolegi, kapłana, duszpasterza. Koźmin to kolejna parafia, która też jest częścią diecezji kaliskiej. A później Czempiń i koło się zamyka, bo z powrotem wraca do tego miejsca i do tego kościoła, w którym otrzymał święcenia kapłańskie, z powrotem wraca do kościoła p.w. św. Stanisława Biskupa i Matki Bożej - do Szamotuł.
Dziś. kiedy wieko trumny jest zamknięte, widzimy jak Pan Bóg ma swoje drogi, którymi prowadzi. Dla nas, kiedy patrzymy z poziomu, nam się jeszcze wydaje, że są to jakieś dziwne, może niepotrzebne zdarzenia, ale kiedy patrzymy już. z góry, z ostatniego szczebla, to wtedy widzimy celowość tego wszystkiego - piękno, dobro i pożytek.
Na doświadczonego już wikariusza czekała parafia Nojewo. Oficjalnie miejscowość nazywa się Zajączkowo, ale Zajączkowo to tylko muzealna nazwa, a żywa parafia z kilkoma filiami, do których co niedzielę dojeżdżał ks. Medard, to Nojewo. Była polem, na którym się popisywał, na którym Chrystusowi służył, w którym fizycznie budował i troszczył się o wiele jednostek administracyjnych. Miałem okazję głosić kiedyś w Nojewie rekolekcje, już parę lat po jego odejściu, a ludzie jeszcze wspominali: to zrobił ks. Medard, to mówił ks. Medard, to po ks. Medardzie takie czy inne dzieło czy słowo. To kolejny owoc tego życia, które Pan Bóg rozpoczął tam w Białej, powołując go na świat i prowadząc różnymi drogami wówczas jeszcze diecezji poznańskiej.
Kiedy wypełnił swoje zadanie, a władza duchowna po wizytacjach i po medytacjach stwierdziła, że trzeba powierzyć mu nowe, to nowe zadanie Wy już znacie najlepiej. Na imię mu parafia Wierzbno. Co tu mówić? Wam już dużo mówić nie trzeba, bo pamiętacie ten barak, który tutaj stał i młodego kapłana, który zalękniony, ale doświadczony przyjechał, aby rozpoznać, co ma być wykonane. Wypalił parę papierosów i powiedział mniej więcej tak: wezmę tę parafię, bo tu czeka na mnie duże zadanie. I z tego zadania przecież, popatrzcie, jak wyśmienicie się wywiązał. Czy przypominacie sobie te nieprzespane godziny, nocne dyżury, wyjazdy po cement? Trzeba było kupować na Kowalskiego, bo na Matusza nie było można. „Podchody" po cegłę, bo nie można było zakupić na kościół, tylko trzeba było brać na fikcyjne nazwiska albo na Kółko Rolnicze. Czy pamiętacie te starania i tłumaczenia, jak wielu ludzi stąd musiało się tłumaczyć, dlaczego przykłada rękę do budowy? Wy może znacie imiona i nazwiska tych ormowców i ubowców, którzy skwapliwie donosili, ile razy cokolwiek się zrobiło przy budowie, cokolwiek było dobudowane. A ten człowiek, który był zaprawiony wtedy na ćwiczeniach „czołgaj, równaj, padnij, powstań, tyralierę twórz", powiedział: „a figę, ja dla Chrystusa pracuję, ja jestem teraz, żołnierzem Chrystusowym i nikt i nic, kto jest w otoczeniu zła i szatana i przeciwników Kościoła, nic nie zrobi". I zbudował ten cudowny kościół.
Jego koledzy z rocznika (specjalnie nie używam „kursowi", już się wstrzymuję wielokrotnie, bo kiedyś mówiłem: „kolega kursowy zmarł" czy „kolega kursowy był", to się mnie pytali: „to ksiądz nie skończył normalnej szkoły, tylko na kursach był", bo nie wszyscy normalnie - powiedzmy - pojmują, że kurs to jest ten właśnie rocznik wspólnoty seminaryjnej, w której alumn przez 6 lat kontynuuje studia, aby być później wyświęconym i mieć prawo do wykonywania kapłańskich obowiązków); więc my jako koledzy, już teraz powiem „kursowi" z tego rocznika, byliśmy tutaj, oglądaliśmy to wszystko i podziwialiśmy. Byliśmy także z ks. Stasiem Matuszczakiem, bo zwykle odwiedzamy wszystkich, i słyszeliśmy o tym. co nam tutaj właśnie opowiadał o tym, jakie trudy ponosił, jakie podejmował zadania. I cóż. teraz, patrzcie jak metodycznie to wszystko robił. Pierwszy witraż poświęcił swojemu biskupowi, by mu nigdy nie podpaść... Drugi poświęcił św. Jadwidze, która jako patronka od budowy we wszystkim mu pomagała. Trzeci z. kolei swemu dziekanowi, a poza tym wszystko, co robił, robił na najwyższą chwalę Bożą - ad maiorem Dei gloriam.
Mówiliśmy na początku, że św. Paweł, pisząc do Rzymian, dał wskazówkę wszystkim: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie” (Rz 14,8). Tylekroć ks. Medard czytał, ale pewno nie tylko na pogrzebach i nie tylko dla innych. W jego życiu ofiarnym, ubogim, poświęcając się innym, to zadanie absolutnie na sto procent było zrealizowane: „I w życiu i w śmierci należymy do Pana”.
Medardzie kochany, wierzymy, ufamy, jesteśmy przekonani, że za to Twoje ofiarne życie Pan Bóg już Ciebie nagrodził tym, czym nagradza wszystkich wiernych - życiem wiecznym. Miłością swoją przytulił Ciebie do swego Serca za prace fizyczne, duszpasterskie, także za prace w wychowywaniu powołań kapłańskich, których pewno dorodnym i pięknym owocem jest wczorajszy kaznodzieja, wieloletni ojciec duchowny w seminarium, ks. Guździoł, wasz rodak i także inni: studiujący w Rzymie, pracujący w diecezji. To jest także jeszcze jedno pole, które trudno by nam było rozważyć i trudno by było po kolei przedstawić, bo czas goni.
Kiedy ks. biskup Stanisław Napierała posługiwał w diecezji poznańskiej mieliśmy okazję słuchać jego wskazań. Często powtarzał, że ksiądz powinien być jak koń, który pójdzie i w bruździe padnie. To się Księże Biskupie akurat w sposób dosłowny zrealizowało w naszym Medziu, bo tak zwykle go nazwaliśmy. Przecież schorowany, dotknięty tą trudną, okrutną chorobą, z której może inni robiliby wielki problem - i może słusznie, bo przecież krzyż nie każdemu dokładnie dolega do rany, niektórzy go zrzucają - on go niósł i jeszcze potrafił w środę i bodajże we czwartek, pójść na kolędę, aby uścisnąć dłonie parafian, zapytać, pozdrowić: Szczęść Boże i jeszcze przycisnąć ich do serca.
W dzisiejszych czasach - wracam do początku kazania - kiedy tyle złego ludzie często fałszywie mówią o Kościele, o kapłanach, niech ten wzór będzie dla Was trwałym wzorem i zaczynem nowych powołań kapłańskich. Przecież mógł człowiek w wojsku zapisać się do organizacji ZMP, mógł być co najmniej dyrektorem zakładu, albo może prezesem taboru kolejowego lub szyny tramwajowej. A tymczasem on właśnie wybrał to, co było „pod wiatr", wybrał to, co było w tamtym świecie zdziwieniem, co było trudne i Pan Bóg mu za to wynagrodził.
Od 1941 do 2007 roku pracował, zdobywał zasługi dla nieba, dla siebie, ale także prowadził całe te rzesze do Królestwa Bożego. I kiedy będziemy śpiewać o Medardzie, za Medarda i w intencji Medarda: „Niech aniołowie zabiorą cię do raju”, to pewno przed męczenników, przed anioły, wyjdą ci wszyscy, którym polewał głowę wodą chrztu świętego, których rozgrzeszał, którym udzielał Komunii Świętej, którym głosił z tej i z innych ambon Słowo Boże. To wszystko jest jego zasiew. Jego dar dla drugich, ale równocześnie jest to nasienie, które siał, a które wzrasta i wzrasta. Niech Pan Bóg da Tobie, Medardzie jak najwięcej szczęścia w Królestwie Bożym, za to, co zrobiłeś dla ludzi, dla Kościoła, dla Boga.
Amen.
z: Ksiądz Kanonik Medard Matusz 8VI 1941 – 20 I 2007. Proboszcz w Wierzbnie. Pożegnanie, Wierzbno 2007, s. 31 - 60
Pożegnanie księdza kanonika Medarda Matusza przez księdza biskupa Stanisława Napierałę na cmentarzu wierzbińskim
23 stycznia 2007 roku
Ksiądz Medard - postać dla oka niepozorna; skromny, cichy, teraz pod koniec życia zniszczony chorobą, stał się taką jakby kruszyną. W niepozornym ciele był jednak wielki duch. Postać ks. Medarda, w ciągu jego prawie 40 lat kapłaństwa, ukazał nam kaznodzieja w kościele - ks. kan. Edward Majka. Z tych 40 lat, drodzy diecezjanie, wierni w parafii Wierzbno, prawie 23 lata razem z wami. Patrzę na tych młodych - to on ochrzcił wszystkich was. Znaliście go i on was znał, po imieniu was znał, bo był pasterzem, dobrym pasterzem, a pasterz dobry, tak jak i Jezus, zna swoich i swoi go znają; po imieniu ich zna. Tyleście tutaj dokonali. Budowaliście kościół; ten murowany, piękny i ten żywy Kościół, którym są ludzie zjednoczeni z Chrystusem Panem i zjednoczeni między sobą w Jezusie Chrystusie. Budowaliście kościół. Były chwile trudne, zwłaszcza wtedy, gdy był wznoszony ten murowany kościół, to były inne czasy. Młodzi tego już nie znają, nie pamiętają, ale tu jest wielu ludzi, którzy pewno razem ze śp. ks. Medardem ten kościół budowali, upiększali i tak jak mówił kaznodzieja, w tamtych czasach trzeba było o wszystko walczyć, o każdy worek cementu,każdą cegłę, a wszędzie kontrole. To były inne czasy. A po owocach się poznaje...
I w tamtych czasach byli wspaniali ludzie, wielcy ludzie. Po owocach zaś widać, że w tych trudnych czasach dokonały się piękne dzieła, jak chociażby tutejszy kościół w Wierzbnie.
Niech będzie Bóg uwielbiony, niech będzie uwielbiony w życiu, w pracy, w posłudze zmarłego waszego pasterza! Niech będzie uwielbiony w tych dziełach, które razem wznosiliście i które trwają! Niepozorny, ale bogaty duchem człowiek, kapłan, Polak. Tak, kochał Ojczyznę, Polskę, cieszył się, gdy ona po latach znowu odzyskała wolność. I żywił nadzieję, jak Polacy prawdziwi żywili nadzieję i ciągle żywią. Cieszył się wszystkim, co udało się i udaje się budować razem, ale też bolał nad tym, co nas zawstydza, czego nie chcemy. Kochał Ojczyznę. Miał życie. To życie fizyczne było słabe, zwłaszcza w ostatnich latach zmagał się z cierpieniem, z krzyżem i walczył o to życie doczesne i ziemskie, ale w nim było życie wewnętrzne, które dawało mu moc. Stawiał też czoła różnym kłopotom i trudnościom, jak słyszałem odwiedzał was jeszcze w czasie kolędy. Przychodził do waszych domów, ażeby razem się pomodlić i zostawić błogosławieństwo od Pana.
Drodzy wierni parafii Wierzbno, zatrzymajcie to błogosławieństwo waszego pasterza! Szczególnie wy, którzy byliście uprzywilejowani w tym sensie, że to właśnie była już ostatnia jego kolęda w waszych domach. Odszedł, szkoda, że odszedł, ale Pan Bóg tak chciał. Każdy człowiek ma swój czas, on też miał swój czas. I niech Pan da mu niebo - tego pragniemy dla niego i o to się modlimy - w tej intencji była sprawowana Msza święta.
Bracia i siostry, wszyscy tu obecni, zawsze gdy odprowadzamy na wieczne spoczywanie człowieka, a zwłaszcza nam bliskiego - tak jak dziś, kapłana, to w każdym z nas pojawia się zamyślenie. To zamyślenie pewno u każdego jest inne, nie dzielimy się nim, ale to zamyślenie w nas jest. Może przez chwilę, chociaż trochę zimno się robi, pozwólcie, że pokieruję tym naszym zamyśleniem. Ono może być różne. Śmierć sprawia, że człowiek lęka się, boi, niepokoi. Niektórzy mówią - dobrze, że śmierć jest, ona jest sprawiedliwością. Przynajmniej niektórzy oczekują na śmierć, bo tak jest im ciężko, bo już powinni zakończyć życie, bo już odeszli ich bliscy, znajomi i czują się samotni. Różne myśli pojawiają się w człowieku, gdy patrzy na śmierć. A dzisiaj, gdy wsłuchiwaliśmy się w Słowo Boże, to tyle tam światła od Boga, które pokazuje nam, czym właściwie jest ta śmierć. Przede wszystkim zauważmy, że w naszą śmierć, która nadejdzie w istnieniu każdego z nas, wszedł Jezus Chrystus. Czy przypominacie sobie Ewangelię tej Mszy świętej? Ona właśnie mówiła o śmierci Pana Jezusa: „Spuścił głowę i oddał ducha”. Ewangelia podkreśla ten moment, w którym Pan Jezus wszedł w naszą śmierć. I kiedy myśląc o śmierci pojawia się w nas lęk, jak to będzie, niech pojawi się zaraz myśl, że właśnie tam spotkam tych też - i może przede wszystkim - Jezusa Chrystusa. Właśnie tam, w tym umieraniu jest obecny Jezus Chrystus. To wspaniała prawda, to nadzieja. Całe życie człowieka może się różnie układać, z dala od Pana Boga, przeciw Panu Bogu, ale tam jeszcze spotka Jego - Jezusa Chrystusa, który go kocha. I jeszcze tam może przylgnąć do Niego. Wspaniała prawda!
Kaznodzieja podkreślił, że zmarły kapłan żył nie dla siebie, żył dla Boga i żył dla ludzi, których jako pasterzowi powierzył mu Bóg, aby ich do Niego prowadził. Tak, to prawda. Żył dla innych, nie dla siebie. Ale Słowo Boże podkreśliło jeszcze inny moment, że należymy do Pana. W życiu i śmierci należymy do Pana (por. Rz 14,8). Jakie to znowu wspaniałe! Ludzie mało myślą o tym, że do Pana należą, że do Boga należą. Nieraz niektórzy tak żyją i postępują, jakby nie chcieli przyznać się, że do Boga należą. Tak jakoś ciężko, trudno uznać tego Boga, który ostatecznie dał im istnienie i który jest ich celem, którego pragną jako pełni szczęścia. Do Boga należymy, On się do nas przyznaje; do każdego z nas. Pan Jezus umarł za każdego z nas. Piękna to prawda.
Drodzy diecezjanie parafii Wierzbińskiej, wyście słyszeli te prawdy w różny sposób głoszone wam tu przez śp. ks. kanonika Medarda. Zobaczcie, przybyło wielu kapłanów. Widać jak byli bliscy waszemu pasterzowi. Drodzy księża żegnając naszego Brata, tym bardziej uprzytamniamy sobie tę misję, którą on podjął i której był wierny, którą wypełniał do końca. A jaka to misja? Bardzo prosta, mamy mówić ciągle i zawsze ludziom i światu: jest Bóg! A dzisiaj my księża mamy to wykrzyczeć, żeby świat usłyszał, bo jest głuchy: jest Bóg! Mamy krzyczeć i krzyczeć musimy: jest Bóg! Dzisiaj to jest nasze najważniejsze zadanie, żebyśmy czasem i my nie stali się tymi, którzy pogrążyli się w śnie i zapomnieli i milczą - jest Bóg!
Księże Medardzie kochany, dziękujemy Ci za to, że Ty na różne sposoby mówiłeś: jest Bóg. Mówiłeś ludziom tutaj, tym, którzy Pana Boga kochają nie po to, żeby ich jakoś poruszać, ale po to, żebyście wspólnie Pana chwalili i Go wielbili i sławili Jego miłosierdzie. Dziękuję księże Medardzie, za Twoją ofiarną posługę kapłańską. Niech Pan da Ci niebo!
Pragnę też podziękować wszystkim. Najpierw kapłanom, ks. kanonikowi Edwardowi Majce, który tak na swój sposób w kościele tego waszego pasterza nam przedstawił, podkreślając zwłaszcza te momenty, kiedy w tamtym ustroju doznawał on krzywdy, kiedy był nagabywany przez różnych ludzi, ażeby porzucił swoje powołanie. Bo przecież każdemu klerykowi coś we wojsku obiecywano - to jest prawda - i studia zaraz, jakieś miejsca, po to, żeby tylko go złamać.
Dziękuję księże kanoniku Edwardzie za tą posługę. Dziękuję Wam wszystkim, drodzy bracia kapłani z archidiecezji poznańskiej i diecezji kaliskiej, za Waszą obecność, za modlitwę. Osobno dziękuję kapłanom, synom parafii Wierzbno, ks. dziekanowi Eugeniuszowi Guździołowi, ks. Dominikowi Wodniczakowi, pasterzowi parafii Przespolew, ks. Pawłowi Guździołowi, który w Rzymie dalekim, właściwie bliskim, przygotowuje się do posługi w Kościele Jezusa Chrystusa, odbywając studia specjalistyczne. Dziękuję Wam, drodzy księża, synowie tej parafii, bo tak się złożyło, że właśnie byliście tu jakoś obecni, gdy odchodził wasz Pasterz i za niego w tych dniach przejmowaliście posługę.
Dziękuję bardzo serdecznie pani Marii, która od samego początku przez te 23 lata, tu w Wierzbnie, jak ta ewangeliczna Marta, służyła księdzu kanonikowi, a równocześnie też i służyła Panu Jezusowi. Dziękuję Pani! Dziękuję państwu Emilii i Romanowi, którzy, jak słyszałem w ostatnich latach, gdy ks. kanonik Medard słabował, pomagali mu w kontakcie z lekarzami, ze służbą zdrowia. Bardzo Państwu dziękuję!
Dziękuję Radzie Parafialnej, wszystkim tym osobom, które podjęły się zadania zorganizowania tej uroczystości pogrzebowej. Dziękuję Wam drodzy wierni parafii Wierzbno. Tak licznie żeście się zgromadzili, chociaż to jest dzień powszedni i właśnie ta cząstka dnia, w której ludzie pracują, tak licznie tu przybyliście. Chwała wam, Bóg zapłać!
Dziękuję chórowi. Jest to, jak słyszałem, chór z Gorzyc Wielkich. Dziękuję orkiestrze, dziękuję Panu organiście, Panu kościelnemu, dziękuję wam drodzy strażacy, dziękuję pocztom sztandarowym.
Dziękuję przedstawicielom władz lokalnych. Dziękuję szkołom: podstawowej i gimnazjum, Państwu nauczycielom, wychowawcom, katechetom, wam kochane dzieci, tobie droga młodzieży. Dziękuję wszystkim, którzy przybyliście z różnych stron, ażeby pożegnać zmarłego kapłana i ażeby pewno też w ten sposób wyrazić mu wdzięczność.
Osobno dziękuję rodzinie zmarłego kapłana. Co Wam powiem? Powiem, że bądźcie wdzięczni Panu Bogu, bo możecie być dumni, że w Waszej rodzinie ktoś taki był. Te słowa wdzięczności i równocześnie też szacunku składam na ręce Brata śp. ks. Kanonika.
Tak się umówiłem z dziekanem dekanatu odolanowskiego ks. prałatem Kazimierzem Nadstazikiem, że on jeszcze dopełni tych moich słów, bo pewno kogoś pominąłem, kogo by również trzeba tu wspomnieć.
z: Ksiądz Kanonik Medard Matusz 8VI 1941 – 20 I 2007. Proboszcz w Wierzbnie. Pożegnanie, Wierzbno 2007, s. 61 - 84
62/733 18 85
Kancelaria parafialna czynna:
środa 17.00 - 18.00
sobota 9.00 - 10.00
(ewentualne zmiany są podawane
w ogłoszeniach)
I KOMUNIA ŚWIĘTA W ROKU 2023
Uroczystość I Komunii Świętej w naszej Parafii
przeżywamy tradycyjnie
w drugą niedzielę maja:
14 maja 2023 roku
o godz. 10.30.
MODLITWA DO ŚWIĘTEGO MICHAŁA ARCHANIOŁA
Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw zasadzkom i niegodziwości złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
"TWÓJ BRZUCH - MOJA SPRAWA"
„Mamusiu, to jest twój brzuch, ale to ja w nim jestem i to jest moje życie, nie decyduj za mnie.
Twój brzuch, ale moja sprawa, a nie twoja, co ja z tym życiem zrobię.”
NABOŻEŃSTWA MARYJNE W NASZEJ PARAFII
Nabożeństwo Pierwszych Sobót Miesiąca
Każda pierwsza sobota miesiąca o godz.7.00
Różaniec Fatimski
Każdy 13 dzień miesiąca:
Różaniec Święty pół godziny przed Mszą Świętą
Msza Święta i procesja z figurą Matki Bożej
Różaniec w ciągu roku
W każdą niedzielę przed Mszą Świętą o godz. 10.30
Różaniec w październiku
godz. 18.00 (w tygodniu)
godz. 10.00 (w niedzielę)
Nabożeństwa Majowe
Codziennie po Mszy Świętej; w niedzielę o godz. 15.30
PORZĄDEK
MSZY ŚWIĘTYCH:
niedziele
8.00:
z udziałem młodzieży
10.30:
z udzialem dzieci
15.30
dni powszednie
od poniedziałku do soboty:
18.30
od wtorku do soboty:
7.00 i 18.30
w lipcu i sierpniu
w niedziele:
7.30, 9.00, 10.30
od poniedziałku do soboty:
18.30
Odwiedza nas 97 gości oraz 0 użytkowników.